Writers' Party

Zapraszamy do obejrzenia pierwszej części serialu przygotowanego przez uczniów Akademii Aktywnej Edukacji Montessori w Konstancinie-Jeziornie pod adresami:

Część 1A: http://www.youtube.com/watch?v=6jb-4kwABxs
 http://www.youtube.com/watch?v=nuFGM_sHoms

„The Writers’ Party” to spektakl w języku angielskim przygotowany przez uczniów Szkoły Podstawowej Montessori przy ulicy Mirkowskiej, przedstawiający wybrane wydarzenia z historii naszej gminy od średniowiecza po współczesność. Celem spektaklu, którego kolejne sceny będą udostępniane w formie wideo w internecie na portalu YouTube oraz na specjalnym blogu uczniowskim Unknown Konstancin, jest promocja kultury, historii i walorów turystycznych naszej gminy wśród szczególnie licznie zamieszkujących ją cudzoziemców, a także społeczności internetowych na całym świecie. Choć spektakl zawiera pewne elementy fikcji literackiej, w usta postaci włożyliśmy autentyczne wypowiedzi, poglądy i fragmenty pism ich historycznych pierwowzorów. Kanwą spektaklu są wydarzenia związane z otwarciem Domu Literatów w Oborach na jesieni 1948 roku. Na przyjęcie z okazji otwarcia Domu zjeżdżają najwięksi polscy pisarze i poeci. Płyną godziny, słowa i alkohol. Goście rozmawiają między innymi o wyborach moralnych artysty we właśnie rozpoczynających się czasach socrealizmu, a także o przeszłości Domu, który teraz ma się stać miejscem ich pracy. Zainspirowani atmosferą miejsca i chwili, Wat i Słonimski odgrywają dla żartu scenkę rodem z Wesela Wyspiańskiego, zapraszając na przyjęcie duchy przeszłości. W godzinach, które następują później, aż do wieczora dnia następnego, park w Oborach, las i błonia nad rzeką, biedne uliczki na Błotnicy zmieniają się w teatrum duchów, a literaci spotykają na swojej drodze: poselstwo krzyżackie, pojedynkujących się o rękę damy oficerów z epoki saskiej, dzieci wymykające się z getta w Jeziornie po ziemniaki na pola Bielawy, powstańców warszawskich biegnących na miejsce zbiórki w Mirkowie, hrabinę Potulicką dyktującą swój testament, który dał początek uzdrowisku Konstancin oraz wiele innych postaci z dawniejszej i nowszej historii tych okolic. Tu przedstawiamy Państwu scenę pierwszą: Bal u Literatów, którą w czerwcu 2012 roku nagraliśmy dzięki uprzejmości kierownictwa Domu Pracy Twórczej w Pałacu w Oborach, w autentycznej pierwotnej scenerii tego niezwykłego wieczora na jesieni 1948 roku.

PISARZE / THE WRITERS:
Ewa Szelburg-Zarembina -- Sara Lipiecka
Aleksander Wat -- Jaś Kozakoszczak
Jarosław Iwaszkiewicz -- Jaś Jakubik
Antoni Słonimski -- Olek Powroźnik
Maria Dąbrowska --Martyna Cyganek
Anna Kowalska -- Wiktoria Gałacka
Monika Żeromska -- Maya Bianciardi
K.I. Gałczyński -- Kacper Kubicki
Tadeusz Borowski -- Franek Kittel
Janina Broniewska -- Sylwia Rutowicz
Zofia Nałkowska -- Karolina Matej
________________________________________
ORAZ / ALSO STARRING:
Teresa Potulicka -- Ola Sondij
Straw Man (Chochoł)-- Bartosz Stańczyk
Isia, gardener's daughter -- Isia Zymer

Pełny scenariusz spektaklu - oryginał w języku angielskim oraz polskie tłumaczenie i odniesienia do tekstów źródłowych znajdą Państwo poniżej:  

Bal u Literatów (polski przekład angielskiego oryginału)
Scena I Pałac Potulickich w Oborach, jesień 1948
(fragmenty zaznaczone na zielono pochodzą ze źródeł historycznych - patrz przypisy)

Iwaszkiewicz: Towarzysze! Koledzy pisarze! Pracownicy kultury! Wat: Cisza! Będzie przemawiał towarzysz Iwaszkiewicz! Żeromska: Co to za piosenka? Słyszałam ją ze szczekaczki w Warszawie. Broniewska: Gałczyński napisał. To ma być nowy hymn Polski. Żeromska: Jak on może robić takie rzeczy. Taki świetny poeta. Broniewska: Najpierw poprosili mojego męża, ale on odmówił. Bierut powiedział, „Broniewski, Władziu, wiem, że na ciebie mogę liczyć.” A mąż mu nic nie odpowiedział, tylko napisał „Jeszcze Polska nie zginęła” na kartce papieru i wręczył ją Bierutowi. [1]Pani wie, mój mąż jest prawdziwym komunistą. Siedział za to w więzieniu kiedy wszyscy inni nadskakiwali Piłsudskiemu... Wat: Tak, wiem, byłem tam z Pani mężem w 1930. Ale chyba zapomniała Pani kto nas wtedy wypuścił.[2] (Głośno) Przyjaciele, to jest otwarcie naszego Domu. Domu Literatów. Pozwólcie mówić Iwaszkiewiczowi. Iwaszkiewicz: Dziękuję, towarzyszu Wat. Towarzysze, koledzy po piórze. Zebraliśmy się tu, by uczcić szczególną okazję. Nasze socjalistyczne państwo, w uznaniu dla wkładu pisarzy w budowanie przyszłego społeczeństwa i opiewanie wielkich osiągnięć klasy robotniczej pod światłym przewodnictwem Partii i naszego wielkiego przywódcy, towarzysza Stalina... Broniewska: Mój mąż by nigdy nie zrobił czegoś takiego. Gałczyński: Nie podoba się Pani moja mała piosenka, pani Broniewska?  A wie Pani, czemu ją napisałem? Dąbrowska: Nie chcę wiedzieć.[3] Gałczyński: A ja i tak Pani powiem, Pani Mario. Ziemia i niebo przemijają,  lecz słowo moje nie przeminie";  kto to powiedział ? kto powiedział ?  Zapomniałem.  Zapomnieć snadniej. Przebacz Panie:  za duży wiatr na moją wełnę [...]  toć widzisz: jestem słaby, chory,  jeden z Sodomy i Gomory; [...] pełna "problemów", niepokoju,  z zegarkiem wielka kupa gnoju.[4] Iwaszkiewicz (kontynuuje): Jedną z najpilniejszych potrzeb życia literackiego, jak napisałem do towarzysza Bieruta, jest posiadanie w najbliższej okolicy domu do pracy, gdzie literaci warszawscy mogliby wykroić dwa, trzy dni w tygodniu na pracę twórczą. Nie wątpimy, że dobroczynne tego skutki dla naszego piśmiennictwa wnet okazałyby się doniosłe...[5] Dąbrowska: A gdzie Twój mąż, Janka? Zniknął zaraz po pierwszym toaście. Broniewska: Poszedł do Jeziorny pić w knajpie z pracownikami stadniny.[6] Mówi, że nie potrafi pić tu w pałacu. Coś jest nie tak - wszystkie te meble i portrety. Jakbyśmy to my byli nową klasą wyzyskiwaczy przejmującą schedę po obszarnikach i fabrykantach. Kowalska: Niech się Pani nie martwi, niczym takim nie jesteśmy. Pozwalają nam tylko rozpierać się w fotelach i jeść z pańskiego stołu przez jakiś czas, dopóki śpiewamy właściwą piosenkę. Zna Pani to powiedzenie: „Kto płaci dudziarzowi zamawia melodię.” Iwaszkiewicz (kontynuuje): Drodzy moi, pozwólcie, że opowiem wam historię powstania tego Domu Pracy Twórczej... Słonimski: Co tu dużo opowiadać. Ukradliście Potulickim i tyle.[7] Gałczyński: Nie mogę. Zrozum. Jestem mały  urzędnik w wielkim biurze świata,  a Ty byś chciał, żebym ja latał  i wiarą mą przenosił skały.  Nie mogę. Popatrz: to me dzieci,  śliczna kanapa i dywanik,  i lampa z abażurem świeci,  i gwiazdka malowana na nim,  gwiazdka normalna, świeci ziemsko -  a Ty byś zaraz - betlejemską !  Posadę przecież mam w tej firmie  kłamstwa, żelaza i papieru.  Kiedy ja stracę, kto mnie przyjmie ?  Kto mi da jeść ? Serafin ? Cherub ?  A tu do wyższych pnę się grządek  w mej firmie "Trwoga & Żołądek"[...] ... A kiedy minie Twoja burza,  czy przyjmiesz do Twych rajów tchórza ?[8] Borowski: Wódka dobrze schłodzona, sprawdziłem. Mają przynieść więcej? Iwaszkiewicz: Towarzysze, koledzy, piję ten toast za przyszłość tego Domu i naszej socjalistycznej ojczyzny! Borowski: Za socjalistyczną ojczyznę! Za wielkie dzieła pisarzy i naszą walkę z wrogiem imperialistycznym! Szelburg-Zarembina: Przyszła jakaś młoda kobieta. Wat: Jaka kobieta? Zarembina: Mówi, że nazywa się Potulicka. Teresa Potulicka. Przyszła zabrać jakieś książki z biblioteki. Potrzebuje ich do studiów. Nałkowska: A co ona studiuje? Zarembina: Mówiła, że leśnictwo. Iwaszkiewicz: Biblioteka należy teraz do Związku Pisarzy. Tylko gościom Domu Literatów wolno z niej korzystać. Słonimski: Ale ona nie jest tu gościem. Wiesz to równie dobrze, jak ja, Jarku. Kowalska: Nie, gościem nie jest. Jest duchem. Zjawą z przeszłości. Pozwolimy duchom błąkać się po naszym cieplutkim i wygodnym Domu? Dąbrowska: Czemuż by nie, droga Anno. To miejsce pełne jest duchów. Patrzą na nas z portretów, z okładek książek, widzimy ich odbicia w talerzach i filiżankach, z których jedli i pili przez całe stulecia. Obawiam się, że cały nasz pobyt tutaj będzie rozmową z duchami. Zarembina: Wprowadzę ją. Dąbrowska: Tak, przyjaciele. Wieki całe spoglądają na nas z tych ścian. Żona Kanclerza Wielopolskiego, Maria Anna, która konkurowała ze swą siostrą, ukochaną Marysieńką króla Sobieskiego i pragnęła, by Obory były większe i wspanialsze od Wilanowa. Johann Kurtz, który zbudował słynną papiernię w Jeziornie... ...Hrabina Maria Potulicka w tym właśnie pokoju spisała swój testament, z którego narodził się złoty sen nowych elit – miasto-ogród, Konstancin. Wielki Żeromski, którego córka mieszka nadal w tym mieście i jest tu dzisiaj z nami (kłania się Monice). Duchy wielkich ziemian, magnatów przemysłowych, skromnych żydowskich kupców, wszystkich, którzy kiedyś zaludniali to miejsce. Pytanie brzmi... czy jesteśmy godni. Czy jesteśmy godni przejąć od nich ten Dom. Czy jesteśmy ich spadkobiercami, strażnikami wiekowego dziedzictwa, czy też – zaledwie intruzami, którzy uzurpują sobie rolę, jakiej nigdy nie będą w stanie zagrać. Borowski: ...Za chwilę przyniosą z piwnicy schłodzoną wódkę. Czas też spróbować ciasta.[9] Nałkowska: Czym możemy ci służyć, młoda damo? Potulicka: Dobry wieczór. Przepraszam, że przerywam przyjęcie. Chciałabym zabrać kilka książek mojego ojca. Potrzebne mi do egzaminów. Żeromska: Podobno studiujesz leśnictwo? Potulicka: Wielu moich najlepszych przyjaciół służyło w oddziałach leśnych. Tak pokochali ten las, że już nie mogą bez niego żyć.. Więc zapisałam się razem z nimi. Borowski: I zamierzasz też wrócić z nimi do lasu? Potulicka: Panie Borowski, czytałam Pana opowiadania o obozie. Są niezwykłe. Nikt nie pisał o obozach tak, jak Pan. Ale nie podoba mi się to, co Pan pisze teraz. Borowski: A jakie to ma znaczenie, co piszę? Potulicka: Wielkie znaczenie, panie Borowski. Wielu młodych ludzi w tym kraju podziwia Pana i wierzy każdemu słowu z pańskich pism. Borowski: Niczego nie rozumiesz, panienko. Śmiertelna choroba wymaga zabójczej trucizny jako lekarstwa. Świat już nigdy nie będzie taki sam. Dla takich, jak ja, nie ma już nadziei. Ale może jest jeszcze nadzieja dla innych. Jeśli ich nie zabije, to ich wzmocni i uczyni mądrzejszymi. I może przetrwają.[10] Potulicka: Nie przetrwają, jeśli zgotujecie im takie piekło, jakie naziści zgotowali Panu. Borowski: Ode mnie nic nie zależy, panienko. Ja jestem tylko pisarzem. Piszę słowa. Słowa, które pozwolą mi przeżyć, póki nie znajdę w sobie wystarczająco dużo sił, by umrzeć. Co byłoby bez wątpienia najlepszym wyjściem. Żeromska: A gdzie Pani teraz mieszka? Potulicka: W październiku 1944 wyrzucili nas z Obór. Przyjechał do mojej matki starosta w czasie Powstania i spytał: „Gdzie są pani dzieci?” A matka odpowiedziała: „W Warszawie.” W takim razie wyrzucili nas – nie komuniści, ale Niemcy, za to, że byliśmy w Powstaniu.[...] Niemcy nam dali taką, zresztą bardzo ładną, pożydowską willę w Konstancinie. To musieli być bogaci ludzie. Wszystkich Żydów wyrzucali. [...]Tam się upchało to, co było można. Mama rozdała dużo rzeczy. Część sprzedawała, ale kto by tam kupował! Później, 16 stycznia przyszli Rosjanie i wyrzucili nas z willi na ulicę, więc zamieszkałyśmy w pobliżu u wujka. [...] Pewnego dnia – w styczniu może lub w lutym – zjawił się u nas jakiś urzędnik i powiedział, że w ramach reformy rolnej wszystko nam zabierają. Jak przyszli komuniści, to założyli w naszym domu przedszkole. [...][11] Ponieważ mieszkamy z wujkiem, rada narodowa pozwoliła mu zachować trzy pokoje, ale teraz będziemy chyba jeden musieli oddać, jedna rodzina dostała już nakaz kwaterunkowy... Iwaszkiewicz: ...A w Warszawie i okolicach nadal milion ludzi nie ma gdzie mieszkać. Na pewno nie są Wam potrzebne te wszystkie graty. Oddajcie je do muzeum, to będzie dla nich najlepsze miejsce. Potulicka: Panie Iwaszkiewicz, w szufladzie biurka mam wiersz, który Pan napisał dla mojej ciotki Teresy. Wie Pan, ten o szczęśliwych dniach, które spędziliście razem w tym majątku i o tym stawie tu za domem w Oborach, i o kamieniu, który umieściliście na dnie jako pamiątkę Waszej... Iwaszkiewicz: To była metafora. A poza tym, byłem wtedy młody – romantyczny i bardzo naiwny. Potulicka (cytuje): Poezja jest jak lustro: Iłłakowiczówna konkretność każdej rzeczy słowem białym pieści  i lampy, lalki z laki w labirynt słów zmieści.  I to jest tajemnica - ale nie ta główna.  Ta leży na dnie cichym w zamarłym jeziorze.  Któż rozpozna staw czarny zamarzły o zimie?  Nikt nie wie, że w głazie na dnie ryto imię  bo nikt lodu jak płótna gwałtem nie rozporze,  i nie wie nikt, w czym śniegu leży tajemnica,  jak nikt nie wie, w czym leży czar dzikiej poezji,  na saniach nam bogowie ją kiedyś przywieźli.  i oto po czas końca wszystkich nas zachwyca.[12] Wie Pan, to bardzo ładny wiersz. A może chciałby Pan wiedzieć, jak ciotka sobie radzi w Warszawie? Iwaszkiewicz: Młoda damo, wszystkie książki w bibliotece są teraz własnością Związku Literatów, ale jeśli któryś z pisarzy zgodzi się wypożyczyć je na swoje nazwisko... Nałkowska: Ja to zrobię. (Do Potulickiej:) Chodźmy do biblioteki i poszukajmy. Kowalska: No tak, o jednego ducha mniej. A co z pozostałymi? Wat: Właśnie. Może by je zaprosić? Iwaszkiewicz: Że jak? Słonimski: Zaprosić je. To bardzo dobry pomysł, Alku. Dziś jest szczególny wieczór i wszyscy powinni świętować. Nowi gospodarze tego domostwa z dawnymi oraz z tymi, którzy kiedyś tu się bawili. Żeromska: Niech więc przyjdą. Niech przyjdą i napiją się z nami wódki. Dąbrowska: Nonsens, panie Wat. Jest Pan pijany. Wszyscy już są pijani. Nie jesteśmy w Bronowicach, a z Pana żaden Wyspiański. Słonimski: Cóż z tego, kim jestem, skoro w szklance pełno i muzyka gra. Przyjdźcie, zapraszam Was wszystkich! Chochołowi ludzie, wielcy ludzie, ludzie truchła…(do Moniki Żeromskiej). „Ty dzisiaj jesteś szczęśliwą, panno młoda - zaproś gości; tych, którym gdzie złe wciórności dopiekają - którym źle - których bieda, Piekło dręczy…”[13] Żeromska:…Piekło jest tam, gdzie my. Słonimski: „Niechaj przyjdą na podsłuchy, na Wesele, gdzie muzyka...” (Do Wata) Tyś tu dziś gospodarzem. To Twój bal, Alku. Zaproś chochoła! Wat: [czyta] Ha, ha, ha. Przybądź, Chochole. Ja, Aleksander Wat, ja, bezrobotny Lucyfer[14], ja, więzień Łubianki, poeta na państwowej pensji, ja Cię zapraszam! Przybywaj! Oto jest wyspa Avalon, piękna wyspa eskapizmu, wypełniona uśmiechami nieba, urodą drzew i tchnieniem ciepłego wiatru.[15] Przybądź do naszej ostatniej kryjówki. Damy Ci stałe członkowstwo Związku Literatów, damy Ci pokój z widokiem i zamówienie na dwa tomy powieści o traktorzystkach, bohaterkach pracy socjalistycznej... Borowski:: Wódka! Wódka dla towarzyszy poetów!

Scena II: Isia i Chochoł
Pałac w Oborach, tego samego wieczora

Zarembina: Co Ty tu robisz, dziecko? Dlaczego nie śpisz? Już prawie północ! Isia: Nie przerywaj mi. Czytam. Zarembina: Co czytasz, dziecko? Isia: „Chustę świętej Weroniki”. To o dziewczynce, która dała swoją chustkę Jezusowi żeby obetrzeć mu twarz i obraz jego twarzy pozostał na materiale. Zarembina: Tak, dziecko, wiem. To moja książka. Ja ją napisałam. Isia: Pani? To bardzo dobra książka. Czy to prawda, co w niej jest napisane? O Jezusie i tej dziewczynce? Zarembina: Tak mówi Ewangelia. Isia: Chcę, żeby to była prawda. Zarembina: Kim ty jesteś? Gdzie Twoja mama? Isia: Dziadek mnie tu przywiózł. Żeby pokazać mi pałac. Zarembina: A dziadek kto? Isia: Jest ogrodnikiem. Uprawia kartofle, warzywa – i róże. Przywieźliśmy cały wóz warzyw! Dla pisarzy![16] Zarembina: Wiesz, że mój tatuś też był ogrodnikiem w majątku? Jak się nazywasz? Isia: Isia. Zarembina: A dziadek gdzie? Isia: Z kucharkami w kuchni. Zarembina: Zaczekaj tu, ja go przyprowadzę. Chochoł: “Kto mnie wołał, czego chciał? Zebrałem się, w com ta miał: jestem...” Isia: Aj, aj, aj! A cóż to za strach na wróble? Chochoł: Idź i im powiadaj, że tu gości będą mieli. Wielu świetnych i niezwykłych gości. Tak, jak chcieli. Isia: Wynocha, brzydki chochole! Huś, ha! Na pole! Strawman: Idź i im powiadaj. Przybędzie tu gości wielu. Isia: Wynocha, na pole! Dziadku! Dziadku! ____________________________________________________________
[1] Na podstawie ksiązki Mariusza Urbanka Broniewski. Miłość, wódka, polityka. Jest to pierwsza kompletna, oparta na materiałach źródłowych biografia Władysława Broniewskiego.
[2] Broniewskiego wyciągnął z więzienia adiutant Piłsudskiego, słynny Bolesław Wieniawa-Długoszowski.
[3] Maria Dąbrowska zanotowała w pamiętniku: "Byłam na otwarciu Obór. Dziwna mieszanka ludzi. Kanapki, wódka, czarna kawa, tort. Nastrój wesoły, jakby się było z czego cieszyć...”
[4] Konstanty Ildefons Gałczyński - Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich, fragmenty
[5] List  Iwaszkiewicza do ministra kultury, grudzień 1947
[6] Broniewskiego często widywano w knajpach w Jeziornie, pijącego z robotnikami.
[7] „Znów  zabrałam się do malowania portretów. Dość dobry  był duży  portret Panufnika. Mieszkał wtedy w Oborach, które  właśnie  zostały otwarte jako Dom Pracy Twórczej Związku Literatów.  Byłam  na  tej  urooczystości.  Wnętrza  umeblowane  zostały  wspaniałymi antykami, znikł olbrzymi wypchany niedźwiedź, który stał  dawniej  w sieni na wprost głównego wejścia z tarasu. Były szalone  tłumy,  wystawne  bufety  i tak zwane drinki.  Iwaszkiewicz  zaczął  mowę  otwierającą  uroczystość rozwlekłym: "Drodzy moi,  pozwólcie,  że opowiem  wam historię powstania tego Domu Pracy Twórczej"  -  ale  Słonimski   powiedział  nagle:  "Co  tu  opowiadać,   ukradliście Potulickim i tyle". Wspomnień ciąg dalszy,   Monika Żeromska,  Wydawnictwo "Czytelnik”, Warszawa 1994.
[8] Konstanty Ildefons Gałczyński - Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich, fragmenty
[9] Józef Hen pamięta, że honory domu pełnił Wat, a Borowski roznosił trunki. – „Wszedłem na pałacowy taras - opowiada mi - a tam tłum, tyle znakomitości, które ja, wówczas dwudziestokilkuletni, znałem jedynie z lektur szkolnych: Maria Dąbrowska z nieodłączną Anną Kowalską, Arkady Fiedler, Antoni Słonimski, Jarosław Iwaszkiewicz. Między tymi ostatnimi piękna kobieta, Monika Żeromska. Zrobiłem jej zdjęcie, które umieściła potem w swojej książce”. Wspomnienia J. Hena cytuje Helena Kowalik w artykule Pisane w Oborach, Przegląd 25/2002.
[10] Wypowiedź przypisywana Borowskiemu przez jego przyjaciół. 
[11] Muzeum Powstania Warszawskiego, Archiwum Historii Mówionej, świadectwo Teresy Potulickiej-Łatyńskiej z roku 2006, str. 11: http://ahm.1944.pl/Teresa_Latynska/11
[12] Jarosław Iwaszkiewicz, Zima, Skamander. 1922, z. 17 (luty). Znajomy Iwaszkiewicza pisał: "ta leży na dnie cichym oborskiego stawu zamarzłego w zimie - stwierrdza autor cytowanego wiersza, wiersza ogłoszonego w Księdze dnia i księdze nocy u schyłku lat dwudziestych naszego stulecia i dedykowanego ówczesnej pani na Oborach" Adresatką wiersza była Teresa Potulicka, siostra ostatniego dziedzica na Oborach Henryka, Urodzona 1893 w Rydze, zmarła niezamężna w Warszawie w roku 1982.Służyła jako pielęgniarka w wojnie bolszewickiej, pózniej w Międzynarodowym Czerwonym Krzyżu.
[13] Te i dalsze cytaty: oczywiście z Wesela Wyspiańskiego.
[14] Tytuł zbioru opowiadań Wata.
[15] Cytat z wypowiedzi Aleksandra Wata za: Helena Kowalik, Pisane w Oborach, Przegląd 25/2002.
[16] Pierwowzorem tej postaci był Stanisław  Zymer (ok. 1895-1990), ogrodnik z Jeziorny. __________________________________________________

The Writers’ Party (original English script with Polish stage directions)
Scene One: The Potulicki Manor in Obory, autumn 1948

Duża sala. Stół przykryty zielonym suknem, na stole kawa, kanapki, tort, dużo wódki (butelki po wódce napełnione wodą mineralną). Ze starego patefonu piosenka - nowy „hymn narodowy” Gałczyńskiego (Ukochany kraj). Iwaszkiewicz siedzi w szczycie stołu, nad jego głową duży portret Stalina, na ścianach obok portrety Koniecpolskich, Wielopolskich, Marii Anny D'Arquien (siostry królowej Marysieńki), Grzymała-Potulickich. Hałas, rozmowy. Iwaszkiewicz stuka kieliszkiem o butelkę. Iwaszkiewicz zaczyna: Iwaszkiewicz: Comrades! Fellow writers! Workers of culture! Hałas trwa nadal. Wat, już nieco pijany, bierze egzemplarz „Słowa o Stalinie” Broniewskiego leżący obok niego na stole (tytuł widoczny na ekranie) i wali nim mocno w stół: Wat: Quiet! Comrade Iwaszkiewicz will speak! Żeromska (po cichu do Broniewskiej): What is this song? I heard it from the street loudspeakers in Warsaw. Broniewska (głośno, żeby wszyscy słyszeli): Gałczyński wrote it. It’s supposed to be Poland’s new national anthem. Żeromska (oburzona): I wonder why he would do such things. Such a great poet. Broniewska (tak, żeby wszyscy słyszeli): They asked my husband first, but he refused. Bierut said, “Broniewski, Władziu, I know that I can count on you.” And he said nothing, he only  wrote “And yet Poland has not perished’ on a piece of paper and handed it to Bierut. You know, my husband is a true communist. He served time in prison for this when all the others danced attendance on Piłsudski... Wat (zniecierpliwiony, po cichu): Yes, I was there with your husband too in 1930. But you probably forgot who let us out. (Głośno) Friends, this is the opening of our house. The Writers’ House. Let Iwaszkiewicz speak. [ma tekst przed sobą] Iwaszkiewicz: Thank you, Comrade Wat. (Zaczyna od początku.) Comrades, colleagues, brothers in art. We have gathered here to celebrate a very special occasion. Our socialist state, in recognition of the writers’ role in building the future society and propagating the great accomplishments of the working class under the enlightened leadership of the Party and our great leader, comrade Stalin… (Odwraca się do portretu Stalina na ścianie.) Broniewska (nie słuchając, popija z kieliszka, z uporem w głosie): My husband would never do such a thing. Gałczyński (odwracając się do niej, z figlarnym uśmieszkiem na ustach): You don’t like my little song, Mrs Broniewska?  And do you know why I wrote it? Dąbrowska (cynicznie): I don’t think we want to know. Gałczyński: But I will tell you, Lady Maria. I will tell you anyway. (Wstaje z kieliszkiem w ręku - siedzi przy końcu stołu - i zaczyna recytować, zwrócony w kierunku grupki kobiet. Tymczasem Iwaszkiewicz kontynuuje swoją mowę udając, że nie zauważa recytacji Gałczyńskiego na drugim końcu stołu): “My poems shall for ever last When Earth and heaven lie all rotten.”  But who said that? Yes, who said that? I have forgotten. For it’s much easier to forget; Forgive me. Lord. The wind’s too stiff, And I, you see, am weak and ill, And always full of “when’s” and “if’s”, Of “problems” too big for my wit – With a Swiss watch, a heap of shit.” Iwaszkiewicz (kontynuuje): ...One of the most urgent needs of the literary world, as I wrote to comrade Bierut, is to have a house in some place near Warsaw, where writers could spend two or three days a week engaging in creative work. And we do not doubt that the beneficial effects of having such a house for our writers will soon be strongly felt... Zarembina wstaje bez słowa i wychodzi. Dąbrowska (po cichu, odprowadza wzrokiem Zarembinę, w ręku widelec): And where is your husband, Janka? He disappeared right after the first toast. Broniewska: He’s gone to Jeziorna to drink with the farm workers in the inn. He said the palace is not the right place for him to drink. It doesn’t seem proper, with all this furniture and portraits. As if we were the new class of exploiters taking over from the old landowners and industrialists. Kowalska: Don’t you worry, we are not. They only let us use the chairs and cutlery for a while as long as we sing the right tune. You know what they say: “He who pays the piper calls the tune.” Iwaszkiewicz (kontynuuje): My dear friends, now let me tell you the story of this Writers’ House... Słonimski (głośno i wyraźnie): There isn’t much to talk about. You stole it from the Potulickis. That’s all. (Zapada głucha cisza. Wszyscy patrzą jeden na drugiego, wyraźnie przestraszeni. Tylko Gałczyński z kieliszkiem w ręku, nie zwracając na nikogo uwagi, kontynuuje swoją recytację.) Gałczyński: I can’t, O Lord. I’m just a small clerk in the office of the world and you say I should rise and fall and move rocks with my faithful  word I can’t, Lord. See, these are my kids, My pretty sofa and my carpet And this lamp on my desk that gleams With a star painted on the lampshade. The star gives out an earthly gleam: This is no star of Bethlehem.  I have a job in this old firm Of lies, of iron, and of paper, And if I lose it, who will take me And give me food? You, Lord? Your angel? Here at least they can promote me In my firm: “Fear and Full Stomach”; But when from this world I depart Will you greet, at your gate, a coward?” Borowski (wchodzi od strony hallu, mówi na głos przez cały stół): I’ve checked that vodka is well cooled. Shall I ask them to bring more? Iwaszkiewicz (blady na twarzy, rozgląda się, jakby ściany miały uszy): Comrades, friends, I drink this toast to the future of this House and of our socialist fatherland! Na te słowa wszyscy zaczynają się powoli podnosić i brać kieliszki do rąk. Borowski (głośno): To our socialist fatherland! To the great works of our writers in their struggle with the imperialist enemy! Konsternacja. Wszyscy wypijają toast w milczeniu, patrząc jeden na drugiego. Cisza. Szelburg-Zarembina (wchodzi z hallu): There is a young woman at the door. Wat: What woman? Zarembina: She says her name is Potulicka. Teresa Potulicka. And she’s come to take some books from the library. She needs them for her study. Nałkowska: What does she study? Zarembina: Forestry, she says. Iwaszkiewicz: The library belongs to the Writers’ Union. Only guests of the house are permitted to use it. Słonimski: She is no guest here. And you know this very well, Jarek. Kowalska (ironicznie): No, she’s not a guest. She is a ghost. An apparition from the past. Shall we let ghosts roam about in our warm and cosy house? Dąbrowska: Why not, dear Anna. This place is full of ghosts. They look at us from the portraits, from the covers of books, and we can see their reflections in the plates and cups from which they ate and drank for centuries. I’m afraid our whole stay here is going to be a conversation with the ghosts. Zarembina: I’ll let her in. (wraca do hallu) Dąbrowska (wpatrując się w porcelanową filiżankę): Yes, friends. Centuries are looking at us from these walls. (Wskazuje na kolejne portrety.) Chancellor Wielopolski’s wife, Maria Luisa, who vied with her sister, King Sobieski’s beloved Marysieńka, to make Obory greater and more beautiful than Wilanów. Johann Kurtz, who built the famous papermill in Jeziorna... W tym momencie Potulicka wchodzi z Zarembiną do jadalni i staje w progu, patrząc w zamyśleniu na pijące, rozgadane towarzystwo, na rodzinne meble, sztućce, filiżanki. Stoi nieruchono, słucha słów Dąbrowskiej. ...Countess Maria Potulicka, who in this very room signed her last will, and so gave birth to the glamorous dream of the new elite – the garden-town of Konstancin. The great Żeromski, whose daughter lives in this town and is with us here today (Kłania się Monice, która wstaje i też się kłania, trochę zakłopotana.). The ghosts of great landowners (Borowski wychyla swój kieliszek jednym haustem), of industrial tycoons, of humble Jewish merchants, who once peopled these rooms. The question is… The question is if we are worthy. If we are worthy to receive this house, to take over from them. Are we their heirs, the guardians of their age-long heirloom, or we are merely intruders who usurp a role  we will never be able to play… Borowski (przerywa nerwowo Dąbrowskiej): ...They will bring cooled vodka from the cellar in a moment. It’s time we tried some cake. Nałkowska: What can we do for you, young lady? Potulicka: Good afternoon. I’m sorry I’m interrupting your party. (Mówi spokojnie, ale z godnością, patrząc Iwaszkiewiczowi prosto w oczy.) I’d like to take some of my father’s books. I need them  for my exams. Żeromska: And why did you choose forestry? Potulicka: Many of my best friends spent the war in the woods. They can no longer live without the woods. So I joined them. Borowski: (ironicznie) Does it mean you intend to go back to the woods with them? Potulicka: Mr Borowski, I read your stories about life in the camp. I admire them. Nobody wrote about the camp like you did. But I don’t like what you are writing now. Borowski: And what difference does it make what I write? Potulicka: It makes a great difference, Mr Borowski. Many young people in this country admire your writing, and believe every word you write. Borowski: You don’t understand, miss. A lethal illness calls for a lethal cure. The world will never be the same. For people like myself, there is no hope. But there may be hope for others. If the cure doesn’t kill them, it will make them stronger and wiser. And they may survive. Potulicka: They will not survive if you prepare the same kind of hell for them as the Nazis did for you. Borowski: I do not prepare anything, miss. I am a writer. I only write words. Words which can let me live until I find enough strength in myself to die. Which is by far the best thing still left to do. Żeromska: And where do you live? Potulicka (opowiada spokojnym, równym głosem): [czyta] In October 1944 they threw us out of our house. My mother was visited by the starost during the uprising, and he asked, ‘Where are your children?’ She said we were in Warsaw, all the three of us, and so they threw us out – not the communists, but the Germans, for taking part in the uprising. The Germans moved us to a very nice villa in Konstancin, which used to belong to rich Jews, but all the Jews had been thrown away. So we crammed all that we could into that villa, and my mother gave out many of our belongings. Some she tried to sell, but there were no buyers. Then on the 16th of January the Russians came and kicked us out of the villa onto the street, so we moved to uncle’s house nearby. One day in January or February, an official came and announced that they were taking everything away from us, as part of the land reform. And when the communists came, they started a kindergarten in this house (rozgląda się po pomieszczeniu). Because we live with him, the council let my uncle keep three rooms, but it appears we will now have to give up one of them to make room for new tenants... Iwaszkiewicz: There are still a million people in the Warsaw area who have nowhere to live. Surely you don’t need to keep all your things. Put them in a museum, that will be the best use for them. Potulicka (gorzko, ale spokojnie): Mr Iwaszkiewicz, in my drawer I have the poem that you wrote for my aunt Teresa. You know, the one about the happy time you spent together on this manor, and about the pond behind this house here in Obory, and the stone that you both placed on the bottom of the pond as the token of your... Iwaszkiewicz (czerwony na twarzy, przerywa gwałtownie): It was a metaphor. And besides, I was young then - very romantic, very naive. Potulicka (cytuje): The mystery lies deep beneath on the lake’s calm bottom, Though who can tell a black pond under winter’s shroud? No one knows that a name on that stone is carved; None can tear through the canvas of ice to the ground. It’s very pretty, you know. And perhaps you would like to know how my aunt is doing now in Warsaw? Iwaszkiewicz (znów przerywa niecierpliwie): Young miss, all the books are now a property of the Writers’ Union, but if one of the writers agrees to borrow them and sign for you then... Nałkowska: I will do it. (Do Potulickiej:) Let’s go to the library and find them. (Potulicka i Nałkowska opuszczają pokój, odprowadzane wzrokiem przez wszystkich. Kiedy wyszły, Kowalska oświadcza żartobliwym tonem:) Kowalska: So, one ghost is gone. And what about the others? Wat: (wpatrując się w dno kieliszka) Yes. Why don’t we invite them? Iwaszkiewicz (rozdrażniony): Do what? Słonimski (wolno, rozbawionym tonem): Invite them. Now, Alexander, this is a very good idea. It’s a very special evening and we should all celebrate. The new masters of this house with the old, and with those who once partied here. Żeromska (podekscytowana, ale też trochę ironicznie): Yes, let them come. Let them come and drink vodka with us. Dąbrowska: Now, this is nonsense, Mr Wat. You are drunk. Everyone is already drunk. We are not in Bronowice, and you are no Wyspiański. Słonimski (nie zwraca na nią uwagi, uchyla okno na ogród): It doesn’t matter who I am, as long as the glass is full, and the music’s playing. (Patrzy na pałuby słomiane w oszronionym ogrodzie, krzyczy przez okno). Come, you are all invited! Straw men, great men, hollow men…(Zwraca się do Moniki Żeromskiej, kłaniając się dwornie, podejmuje ją za rękę). Lady, you are happy today, you are our muse, and you are our lover. Invite the guests. Those who suffer in the darkness of hell… Żeromska (cierpko):…Hell is where we are. Słonimski: Let them come. Let them dance. Let them enjoy the music! (Do Wata) Mr Wat, you are the host today. This is your party. Invite the strawman! Wat podchodzi dość niepewnym krokiem do okna i otwiera je na całą szerokość. Widać ogród pałacowy i fragment stawu. Wat wychyla się przez okno i mówi głośnym, choć nieco zamglonym, podpitym głosem: Wat: [czyta] Ha, ha, ha. Come, Strawman. I, Aleksander Wat, I, unemployed Lucifer, I, a Łubianka resident, a poet with a state salary, I invite you! Come! This is the isle of Avalon, a beautiful island of escapism, filled with the smiling skies, the splendour of trees and the breath of a warm wind. Come to our last refuge. We will give you permanent membership of the Writers’ Union. We will give you a room with a view. We will give you a commission to write two volumes about tractor drivers, heroines of socialist labour… (W tym momencie Borowski i Iwaszkiewicz rzucają się do okna, ściągają Wata z parapetu i odciągają go od okna. Broniewska szybko zamyka okno. Iwaszkiewicz usadza Wata przy stole. Zamieszanie.) Borowski: (Krzyczy bardzo głośno w kierunku kuchni przez otwarte drzwi): Vodka! Vodka for comrade poets! (Światło przygasa.)

Scene Two: Isia and the Straw Man Obory Manor, the same evening

(Sień dworu w Oborach. Isia, 10-letnia wnuczka ogrodnika z Jeziorny, siedzi przy małym stoliku, czyta książkę. Za oknem ciemno, noc, na stoliku trzy świeczki. Wchodzi Szelburg-Zarembina. Isia, zaczytana, nie zauważa jej.)  Zarembina: What are you doing here, child? Why are you not asleep? It’s almost midnight! (Dziecko, zaczytane, nie słyszy. Szelburg-Zarembina podchodzi, kładzie jej delikatnie rękę na ramieniu. Isia podnosi głowę.) Isia: Don’t interrupt me. I’m reading. Zarembina: And what are you reading, child? Isia: “The handkerchief of Saint Veronica”. It’s all about a girl who gave her kerchief to Jesus to wipe his face and the image of his face stayed on the linen. Zarembina: Yes, child, I know. It’s my book. I wrote it. Isia: You did? It’s a very good book. Is it true what you wrote in it? About Jesus and the girl? Zarembina: This is what the Gospel says. Isia: I want it to be true. Zarembina: And who are you? Where is your mother? Isia: My grandpa brought me here. To see the manor. Zarembina: Who is your grandpa? Isia: A gardener. He grows potatoes - and vegetables - and roses. We brought a whole cart of vegetables! For the writers! Zarembina: And do you know that my daddy was also a gardener in the manor? What’s your name? Isia: Isia. Isia Zymer. Zarembina: Where is your grandpa? Isia: With the cooks, in the kitchen. Zarembina: Wait here, I will go and fetch him. (Wychodzi. Isia przez chwilę bawi się sama. Ktoś puka mocno do drzwi wejściowych. Isia uchyla drzwi. Za drzwiami chochoł.) Strawman: Who called me, who invited me! I put on what I could – And here I am. Isia: (Trochę przestraszona, ale bardziej zła) What is it? What is this bunch of straw? Strawman: Go and tell them. Many guests will come. Special guests. Great guests. Just as they wanted. Isia: Go away, ugly straw man! Be gone! To the field! Strawman: Your grandpa gave me this cloak of straw, so that I would not die, out there in the cold. Go and tell them – here I am. Isia: Go away, ugly straw man! Strawman: Go and tell them. Many guests will come. Isia: Be gone, to the field! (Zatrzaskuje drzwi i wybiega w kierunku kuchni krzycząc:) Grandad! Grandad!

Scene Three Obory Park, early morning the next day

(Park w Oborach. Iwaszkiewicz i Słonimski idą alejką, Słonimski trzyma w ręku pustą butelkę po wódce. Jest ranek. Obaj wyglądają na zmęczonych i przygnębionych. Nagle z oddala słychać stukot końskich kopyt, potem piosenkę niemieckich pątników: Wer das Elend bauen will, der heb sich auf und sei mein Gesell wohl auf Sanct Jakobs Strassen ! Zwei Paar Schuch die muss er han, ein Schüssel bei der Flaschen. Poeci przystają, zaskoczeni. Zza zakrętu wyjeżdża na koniu dama w zbroi (lub kolczudze) z giermkiem niosącym kopię u boku (giermek jedzie na koniu lub biegnie). Giermek śpiewa. Iwaszkiewicz (stając na drodze konia): What is this mascarade? Who gave you permission to ride here? The Damsel: Aus dem Weg! Get out of my way, fool! Słonimski: (Grzecznie, uprzejmie) Who are you, madam? Are you an actress? The Damsel: My name is Sophie von Halle, and I am the sister of Filip von Halle, envoy of the Teutonic Knights of St. Mary's Hospital, to our brother in God, Duke Konrad of Mazovia. I am riding to meet my brother and the Duke in his castle in Czersk. Tell me, peasant, is there a causeway across the marshes in this place? Iwaszkiewicz: I am not a peasant. I am a poet and writer. And there is no marshland here – it’s only fields and orchards all the way to Czersk. The Damsel: I think you are lying, du heidnisches Biest. Du bist ein Verräter. (Przytyka mu koniec miecza do piersi.) There are dark woods and treacherous peat bogs all the way from here to Czersk. I had the best maps copied from Muhammad Al-Idrisi in Damascus. And if you are a poet, where is your zither, or your harp? Which master do you serve? Słonimski (Przekonany, że to tylko teatralna scenka przygotowana dla uciechy gości): Lady, you should not doubt my words, for I am your humble admirer. I serve master Stalin, good father of all the people, and I can lead you to Czersk if you let me be your knight. The Squire: My Lady, how dare this commoner speak to you in this way. He is no knight. Most likely he is a waylayer hoping to lure us into a trap. Or he may serve that treacherous Duke and his Ruthenian wife. Remember what they say the Duke did to Voivode Krystyn, who defended him against the Prussians! The Damsel: Yes, he tore out his eyes and killed him. And when the Prussians became insolent, he obtained a Bull from the Pope, letting him crusade against them. But he met with no success. This is why he summoned the noble knights. Iwaszkiewicz: Yes, he did, and Poles will bitterly regret it for the next seven hundred years or more. The Damsel: How can they regret that the bravest knights of God are here to convert the pagans and restore peace on the frontier? The Squire: My Lady, let me run him through with my sword. (Grozi Słonimskiemu i Iwaszkiewiczowi mieczem.) The Damsel: No, wait. (Do Iwaszkiewicza i Słonimskiego) Peasants, tell your master, Lord Stalin, that the Grand Master of the Order sends him his regards, and invites him to a great crusade against the pagan Prussians. There is glory to get, and everyone who goes there will save his immortal soul. Słonimski: Madam, Master Stalin has already conquered Prussia. And turned it into hell on earth. The Damsel: Das ist aber auch eine Lüge. Why do these peasants always lie? The Squire: Lady, we must hurry if we wish to get to the Duke’s castle before nightfall. The roads are dangerous here. The Damsel: Gott behüt euch, gottesfürchtige Bauern! (Kłania się z siodła, czyniąc znak krzyża nad skonfundowanymi poetami.) Do not forget to tell your lord we expect him to ride with us to the field! Odjeżdżają. Z oddali słychać pieśń: Sack und Stab ist auch darbei er lug daz er gebeichtet sei gebeichtet und gebüsset kumpt er in die welschen Land er findt kein deutschen Priester. (Poeci patrzą za odjeżdżającymi z otwartymi ustami.) Iwaszkiewicz: Did you invite actors for our party? Słonimski: No, I didn’t. It’s probably not happening at all. It’s just a drunken dream. (Idą dalej alejką.)

Scene Four Jeziorka River Bank, 6 o’clock the same morning

(Borowski i Żeromska idą niepewnym krokiem wałem wzdłuż rzeki. Przed sobą na brzegu dostrzegają grupę ludzi: Dwóch młodzieńców z szablami u boku, w strojach szlacheckich, niewiasty także ubrane jak szlachcianki z czasów saskich, oraz kilkoro innych młodych ludzi. Jeden z nich trzyma małe drewniane pudełko – jak się później okaże, są w nim pistolety.) Żeromska: Look Tadeusz, actors are here. I didn’t know they were making a film about the Old Polish Republic. Borowski: Not a very good subject for our times, Lady Monika. (Do zgromadzonych na brzegu.) Hello, excuse me! (Towarzystwo na brzegu rzeki patrzy na niego, zdziwione.) We are looking for an off-licence shop. Do you know where it is? Should be somewhere here. Szlachcic Saramowicz herbu Leliwa: As-salāmu alaykum. There are no shops on this tract, sir. Only an inn by the ford. Are you foreigners? Borowski: Do they sell vodka in that inn? Friedrich von Friedhofen: As much vodka as you could not drink in a year, noble strangers, (kłania się dwornie) Let me introduce myself, sirs. My name is Friedrich von Friedhofen, officer in the service of His Majesty King Augustus the Strong, and this gentleman here (wskazuje na Saramowicza) is my noble brother-in-arms, Kamil Saramowicz of Saramowicze, son of the proud Polish Tartars and the most valiant of the king’s horsemen. Sebastian Rybarczyk, officer, friend of Kamil Saramowicz: Yes, but we do not serve the traitor Augustus any more since he sold Poland to the tsar for a pile of roubles and twelve thousand soldiers. Our king is now Stanisław Leszczyński. Panna Magdalena Cichońska herbu Niebieski Hipopotam: Whom you chose under the Swedish rifles. No, neither of them is the true king of Poland. One is a puppet of the Swedish king Charles, the other -  a puppet of tsar Peter. Panna Aleksandra Muczyń ze Stawigudy herbu Wesoła Biedronka: The enemy is camping just outside Warsaw, and these two are fighting a duel instead of defending their country. Fine officers, indeed! Michał Urbański z Urbanowa herbu Słoń Trąbalski Zapominalski: Lady, you are not fair with my friends and brothers-in-arms. They serve our mother the Republic with all their lives, but the heart knows no master, and today they put their lives in the hands of God. Żeromska: So why are you fighting a duel so early in the morning? Saramowicz herbu Leliwa: You must give us your word, lady, not to tell anyone. Do you swear by Allah and Muhammad his prophet? Żeromska (ubawiona) I solemnly swear. Panna Barbara Betlej herbu Różowa Żyrafa z Jasła: Lady, they are fighting a duel for the hand of this here my best friend and confidante (wskazuje na Adę), Miss Ada Stankiewicz, of the noble clan from Kimbarówka in Polessia. They both love her more than their lives. So today one of them dies, and the other – wins her hand. Borowski: Fine, but why here on the Jeziorka? There are many more romantic places to get killed in… Panna Ada Stankiewicz herbu Mogiła z Kimbarówki: Lady, this is the nearest place outside Warsaw and outside the majordomo’s jurisdiction where one doesn’t go to prison for fighting a duel. And a beautiful place it is, indeed: look at these woods and marshes, these vast meadows, these little lakes and rivulets full of fish… Żeromska: All I can see is some poor Jewish  homes and the paper mill. Szymon Baliński z Balina herbu Przosna: Lady, do not deter the officers, because they are eager to prove which of them is more worthy of their beloved’s hand. Second (Szlachcic Fabian Andrzejewski herbu Piłka Kopana): (opens the box): Here are the pistols. Stand here with your backs to each other. Now walk 20 steps. Turn back. Don’t shoot till I tell you! Now! (von Friedhofen falls to the ground) Friedrich von Friedhofen: My Lady, I am dying. Carry the word to my parents that I died for love. Hold my hand. (Ada takes his hand and weeps quietly) Second (Szlachcic Fabian Andrzejewski): (Sprawdza puls na szyi Miłosza, przykłada mu ucho do serca, zamyka mu oczy): He is dead. (Ada jeszcze przez chwilę pochyla się nad zabitym. Potem biegnie do Kamila i obejmuje go mocno. Młodzi odchodzą w milczeniu wzdłuż brzegu rzeki, trzymając się za ręce. Sekundant i jego kolega zaczynają kopać grób na brzegu przyniesionymi wcześniej szpadlami) Borowski: (po cichu do Żeromskiej): We should inform the police. Żeromska: We will do nothing of that sort. These are only actors. It’s a rehearsal. We’d better go… (Ciągnie Borowskiego w kierunku sklepu. Butelki pobrzękują im w torbie.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz